wtorek, 30 grudnia 2014

Rozdział dziewiąty "Bo Avada Kedavra to błogosławieństwo a Crucio to łaskotki"

Rozdział dziewiąty
Młoda wiedźma, spędziła długie minuty które zamieniły się w godziny a następnie w liczenie pajęczyn po kątach. Czekała z niecierpliwością ale i obawą, kruk długo nie wracał, a ona znowu opuściła masę lekcji, w dodatku, zapomniała o spotkaniu z Agnieszką. Powoli zaczynało się ściemniać i zaczęła zbliżać się godzina szlabanu ze Snape'em, nie chcąc zarobić kolejnych zwlokła się ze starego łoża i aportowała się na błonia, tam przykryła strój szatą z aksamitu w kolorach domu, by nie zwracać za bardzo na siebie uwagi. Zrobiło jej się tak jakby smutno, gdyby dane byłoby jej się jeszcze z nim zobaczyć to w parę minut dostałaby odpowiedź lub sam by się aportował razem z krukiem, a tak zamiast spędzać przyjemnie czas szła do lochów jak na skazanie. Zapukała cicho do drewnianych drzwi, odpowiedziało jej krótkie warknięcie "Wejść".
Wewnątrz panował półmrok, zaledwie kilka świec rozganiało ciemność swoją poświatą, opiekuna domu nie było w zasięgu wzroku. Rozejrzała się dookoła nie chcąc by ją zaskoczył nagłym pojawieniem się.
-Profesorze ?- Jej cichy głos odbił się od ścian zakłócając grobową ciszę jaka panowała nim się pojawiła.-Profesorze Snape?-Przesunęła się cicho stąpając po kamiennej podłodze w stronę jednych z dwóch drzwi, ledwo dotknęła klamki a poczuła niepokój.
-Panna Rosselly.-Wzdrygnęła się i odwróciła.
-Kiedy pan się tu pojawił ?
-Byłem tu cały czas, podczas gdy ty postanowiłaś zwiedzać moją pracownie.
-Ja nie..Co mam robić?-Nie miała ochoty się kłócić jak normalnie by zaczęła nawet od takiej głupotki jak ta, ale nie dziś.
-Nowe etykiety do eliksirów  z tamtej ściany. Bez magii i czytelnie.-Spojrzał się na nią tymi zimnymi oczami i zasiadł za wielkim biurkiem i zaczął coś tam grzebać w papierach.
-Profesorze?-Nie była typem dziewczyna która bała się nauczycieli ale on budził respekt i nawet podobało jej się to.
-CZEGO ROSSELLY?
-Czy mogę etykietki i pióro z atramentem ?
-Kto by pomyślał "wielce ważna osobliwość" już druga która zaszczyciła naszą szkołę a nie umie wyczarować pióra ani etykiet.-Spojrzał na nią pogardliwie, po chwili dodał.- A już myślałem że Potter to taka zakała a tu niespodzianka i to w Slytherinie. Kolejny szlaban za bycie bez mózgiem.
-Proszę mnie nie obrażać!
-Nie podnoś na mnie głosu!-Warknął
-To niech pan mnie nie obraża i nie porównuje do tego kretyna.-Zasyczała niczym wąż.
-Slytherin minus... nie nie będę sprowadzał na dno swojego domu, zakaz wypadów do Hogsmeade powinien być dobrą karą.
-NIE!
-ROSSELLY!!!
-Tak bardzo lubi pan wypowiadać moje nazwisko ?!
-Jest okropne.
-Jakby pana było lepsze.- Prychła.
-Jestem twoim nauczycielem.-Powiedział ostrzegawczym tonem.
-Cóż tyle to sama zauważyłam, więc jak z tymi etykietami?
-Nie mówiłem głupia, że nie możesz przywołać sobie potrzebnych rzeczy, tylko że masz wykonać napis ręcznie bez magii.- Miała ochotę sobie strzelić w czoło, no tak należało słuchać i zrozumieć sens wypowiedzi. Usiadła na podłodze na przeciwko ogromnej kolekcji eliksirów i po kolei przywoływała  je ruchem dłoni .Pisała od nowa nazwy eliksirów swoim eleganckim pismem które ćwiczyła pod czujnym okiem ciotki. W pracowni panował mróz, dała rade tu wytrzymać tylko dzięki pelerynie która dobrze trzymała ciepło inaczej zmieniłaby się w sopel lodu, nie miała pojęcia jak Snape tu wytrzymuje tylko w tym surducie i koszuli, zapewne pomagał sobie jakimś zaklęciem lub był takim prawdziwym ślizgońskim gadem, że miał w żyłach lód i zimno mu nie przeszkadzało.Po jakimś czasie gdy była już prawie w połowie swoje zadania, odezwała się cichym głosem przerywając cisze po raz drugi.
-Przepraszam.-Po chwili dodała jeszcze ciszej.-Za to że krzyczałam na pana.
Minęło dobre pół godziny a Profesor Snape tym razem odezwał się swoim beznamiętnym tonem, który ją zaskoczył, może nie to że się odezwał ale to co powiedział.
-Cofam dwa tygodnie szlabanów oraz odebrane punkty.
Gdyby nie to, że była zdrętwiała po tak długim siedzeniu w jednej pozycji to by stanęła na nogi i wyglądałaby zapewne głupio po tym jakby jej szczęka opadła aż do ziemi ze zdziwienia.
-Co?
-Za durne  pytanie dwa dni szlabanu.-No tak za niewiadomą jaką nagrodę i za co, musiał udowodnić że jest nietoperzem z lochów. 
Pisała dalej nazwy i musiała przyznać, że miał pokaźną kolekcje i wcale się nie dziwiła dlaczego wyręczył się kimś przy tak mozolnej pracy. Nie mogła sobie wyobrazić Snape'a przy czymś takim jak to lub na przykład czyszczenie kociołków bez magii czy inna robota pokazująca uczniowi by nie wchodził w drogę nauczycielowi a dokładnie temu jednemu szczególnie.  Gdy była już w połowie zbioru, zaczął doskwierać jej ból nadgarstka, oraz musiała rozprostować zwłoki, bo niechybnie jeszcze chwila a zrosłyby się z podłogą. Stojąc czuła, że ma nogi jak z waty, bała się aby się nie wywalić gdy szła jak głupia do biurka profesora. Zapewne nikt o zdrowym rozsądku z własnej woli by nie szedł na pogawędkę do najbardziej nielubianego... NIE STOP .Do najbardziej znienawidzonego nauczyciela w tej szkole, tak. Tak jest znacznie lepiej. Niepewnie stanęła przed nim, uniósł wzrok znad jakiegoś eseju , spojrzał się pytająco i lekko zdziwiony, odłożył na bok pergamin.
-Chciałam podziękować-Wzięła głębszy oddech.-za skreślenie większości szlabanów które zarobiłam oraz punktów.
Skinął lekko głową, prawie niezauważalnie.
-I przyszłaś tu specjalnie aby mi to powiedzieć.-Zadał pytanie retoryczne, spojrzał się oceniająco i wskazał miejsce przed biurkiem które pewnie nigdy jeszcze nie gościło żadnego ucznia . Zoey niepewnie zasiadła, na o dziwo wygodnym krześle, siedząca osoba na przeciwko niej ruchem różdżki zgarnęła wszystko co się zbędnego znajdowało z biurka i przełożyła to na stół do pracy w rogu sali.-O czym chciałaś porozmawiać?
-Skąd pan wie, że w ogóle chciałam o czymś mówić ?
-Jestem doskonałym szpiegiem więc i dobrym obserwatorem.Słucham.
-Chciałamzapytaćczypanwiedlaczegociotkamnietuprzenioslaiczyjestopewnenapewnozejestemjegocorka-Parsknął, zwyczajnie parsknął i to w obecności ucznia. Aż nie mogła uwierzyć ze był wstanie zmusić się do takiego czegoś.
-Prosiłbym w wersji wolniejszej i mniej...piszczącej.
-Chciałam zapytać czy pan wie dlaczego ciotka mnie tu przeniosła, oraz czy jest to pewne na pewno,że jestem JEGO córką?
-Więc dlatego siedziałaś przez trzy godzin, sztywno ani się nie ruszając.-Spojrzał się na nią jak na idiotkę, którą pewnie była w jego oczach.-Maxime jest na tyle głupia,że uważa iż będziesz tu bezpieczna.Co za bezmyślna  baba. A prawda jest taka, że tu jesteś prawie że podana na talerzu Czarnemu Panu. 
-Dlaczego? 
-Jesteś równie tępa, co Potter i Dumbledore. Jesteś potężną czarownicą i głupią, jesteś tylko pionkiem jak wszyscy.
-He?-Tak to jest najmądrzejsza odpowiedź jaka może istnieć.- Jaki pionek? Co pan mówi? 
-Gdyby za każde moje wyjaśnianie dla idiotów płacili mi galeona a nawet ktnuta to byłbym bogaty.-Zmarszczył czoło, i spojrzał się na nią wzrokiem bazyliszka.-Głupia dziewucho, właśnie trafiłaś na talerz Czarnego Pana gdy się pojawiłaś w tej szkole. On wykorzysta twoją moc co do cna a na koniec będzie cię torturował a ty będziesz błagać o śmierć a on będzie tak wspaniałomyślny że cię zabije ale nie avadą nie to by było dla ciebie istne błogosławieństwo, on użyję Sectumsempry ale spowolnionej, to zaklęcie cię pociacha a dodatkowo użyje soli na twoje ciało, abyś bardziej cierpiała. To będzie o wiele bardziej bolesne od Cruciastusa, Crucio dla ciebie to będą łaskotki, a to co on ci zrobi to będzie prawdziwy ból.

C.D.N
 Postanowiłam trochę nadgonić zaległości, tak dla własnego spokoju...

niedziela, 28 grudnia 2014

Rozdział ósmy " Jakby się paliło i waliło. Wspomnienia odżywają"

Rozdział ósmy
Zoey została brutalnie obudzona przez jedną ze ślizgonek, a mianowicie ciemną rudowłosa wiedźmę, która postanowiła nasłać na śpiącą koleżankę białego persa, który zaczął niemiłosiernie miauczeć niczym wóz strażacki . Zaspana ale obudzona podniosła zwłoki i spojrzała karcącą na współlokatorkę.
-Czy mam ci tego kota otruć czy lepiej od razu posłać go w diabły ?
-Słonko bo ci ptaka upiekę i go zjem.-Wytknęła język i rzuciła w jej stronę szatę i części mundurku jaki powinna nosić.-Co powiesz na małe wagary po Historii Magii lub raczej przed bo ostatnio miałam oddać wypracowanie o...
-Tak zrozumiałam, tłumacząc na nasz mam ci powiedzieć gdzie byłam przez ostatnie dni ale nie mogę nic powiedzieć wybacz... no może po za jednym...
-No wiesz co ?!
-Nie ode mnie to zależy. -Powiedziała beznamiętnie.- Ale gdy osoba trzecia opuści pokój to wyjawię sekret wszech czasów... ANNA won!!!
-Co? Ktoś tu jest? -Agnieszka rozejrzała się po pokoju i dostrzegła jak czarnowłosa zrzuciła zaklęcie kameleona z blond włosej dziewczyny z trzeciego roku.- Jak ją wyczułaś ?
Zoe uśmiechnęła się ironicznie
-Trzeba mieć to coś by wyczuć idiotów, a ty wynoś się.
-Ehh bez komentarza.
Pospiesznie przebrała się w szatę, włosy pozostawiła rozpuszczone tak, że sięgały jej do bioder. Kręcąc biodrami w naturalny sposób, szła z panną Hellsing  do wielkiej sali na śniadanie.
-No no no,  co ja widzę ? Zo w przepisowych szatach.- Odezwał się głos po jej lewej stronie.
-A ty bez obstawy ? A gdzie mopsica ? -Draco zmierzył wzrokiem towarzyszącą osobę a następnie swoją siostrę.
-U Pomfrey, źle się czuła ostatnio.
-Może wpadła.-Zakpiła Aga
-Tylko głupia osoba nie wzięłaby eliksiru PO-Stwierdziła
-Aga  nie każdy ma w miejscu mózgu ten organ który powinien tam być.
-Idziecie ? -Zo wzruszyła ramionami i weszła do sali i skierowała się na swoje miejsce które zajmowała odkąd zamieszkała w Hogwardzie. Wzięła trochę sałatki i owoców, jako modelka musiała  dbać o linię ,która łatwo przybiera na wadze a ciężej się jej pozbywa.  Spojrzała ukradkiem na stół gryfonów byli tam Weasle'owie, i trójca, akurat bliźniaki przykuły jej uwagę. Przypominali jej wyglądem najstarszego ich brata. Którego kiedyś spotkała Billa przypadkiem, rozmawiali długo, prawie całą noc przegadali w parku w Paryżu, parę razy niby przypadkiem ich dłonie się zetknęły i tak trwały przez chwilę lub trzy, nieraz trwała cisza która nie była krępująca jak nieraz bywa, opowiadał jej jak zyskał pracę w ministerstwie, jak dorobił się szacunku i o latach spędzonych w Hogwarcie, na pożegnanie obiecali że się będą odzywać do siebie oraz się spotykać, przed rozstaniem Zoey serce biło jak oszalałe marzyła o tym by utonąć w jego ramionach i ustach, ale on tylko ją przyjacielsko objął i znikł z czarodziejskim pyknięciem ... wtedy po raz pierwszy się zakochała i zaczęła mieć nadzieję na lepsze jutro ale duma nie pozwoliła jej napisać ani  być z kimś pokroju Wesley, tak została wychowana i nie umiała dostrzec że robi źle. Lecz z dnia na dzień czuła że powinna napisać do niego cokolwiek zrobić.Wystarczyło by spojrzała na Freda i Georga by zobaczyła w nich namiastkę jego.Może na początek powinna jakoś zacząć od nich Fred, George no na pewno nie Ron to była największa porażka jaką Molly spłodziła... Rozmowa potem wspólne żarty powinny ich jakoś do siebie zbliżyć, wtedy mogliby ją zaprosić do siebie i może wtedy on akurat by był .Zaczynała myśleć co zrobić aby go spotkać, porozmawiać. Chciała tego ale bała się, co mu powie, że dlaczego się nie odzywała ?
-Zoe. Zoe! Zo!-Ktoś zamachał jej przed oczami.Spojrzała się na właściciela ręki.-Ej, co się tak zapatrzyłaś na tamtych idiotów ?
-Co emm wydawało ci się... wiesz coś sobie przypomniałam... wybaczcie muszę napisać do kogoś. Spotkamy się na zajęciach.- Wybiegła szybko, zwracając na siebie uwagę pary ciemnych oczu z czarnymi jak noc rzęsami i jeszcze ciemniejszymi włosami  okalającymi blade kości policzkowe. Jej przyjaciele spojrzeli po sobie pytająco.
-A tej co odwala? Raz nie ma jej w szkole, potem tracimy punkty przez nią,kolejnym razem leży w skrzydle szpitalnym a teraz się zrywa jakby się paliło i waliło.-Wtrącił chłopak o bordowych włosach i nefrytowych oczach.
-Sama chciałabym wiedzieć , co jej siedzi w głowie, gdzie ciągle znika.- Odpowiedziała przygnębionym tonem.- Will, tak bardzo chciałabym wiedzieć, bardzo ale Zoey to jedna wielka zagadka która nie chce być rozwiązana.

Biegnąc do sowiarni transmutowała szatę w białą bluzkę typu cyganka na nią czarny gorset do którego była przywiązana i spódnicę do kolana z krukami, oraz czarne szpilki. To w tym stroju widział ją po raz pierwszy, gdy przechadzała się po ulicach Paryżu, a on wychodził od jubilera, przedtem nie myślała dużo co mógł tam robić i czego szukać, nie chciała dopuścić w myślach najgorszej opcji jaka mogłaby być a mianowicie: KOBIETA, to by chyba ją trafiło i załamało oraz byłaby to jej wina przede wszystkim, to ona nie pisała, nie odzywała się  tak długo, więc teraz mogła się spodziewać wszystkiego na...na..nawet jego dzieci.
Pośpiesznie nakreśliła list i przypięła go do Raiso, on zawsze wiedział gdzie kogo znaleźć.
Patrzyła jak wśród błękitnego nieba maleje czarna plama by po chwili zniknąć niczym nadzieja która umiera ostatnia u mugola jak i u czarodzieja.
 Siedziała na starym połamanym zakurzonym łóżku we Wrzeszczącej Chacie i myślała o dumie, błędach i o tym że zyskała ojca i brata oraz wspomnienia które się odrodziły na nowo, mimo to czuła pustkę, była tylko skorupą dawnej siebie, lata nauki manier i elegancji we francuskiej szkole zrobiły swoje oraz wychowanie twardą ręką Madame Maxim.
C.D.N

No cóż można mieć nadzieje, że jeszcze ktoś to czyta...
Wbrew pytaniom które mam na asku, żadnego opowiadania nie porzucam tylko można powiedzieć że ostatnio oddaliłam się od  HP i MM, więc nie czułam weny ale teraz powróciła. Ten rozdział pierwotnie był inny ale ten jest chyba lepszy, tak myślę...
Życzę udanego sylwestra ;3



Strój Zoey i ogółem ona








*Źródło zdjęć sklep RESTYLE

wtorek, 17 czerwca 2014

Rozdział siódmy



    Zniecierpliwiona oraz osłabiona czekałam aż ktokolwiek, cokolwiek się zjawi by mnie zabrać z tego zimnego miejsca. Tęskniłam za swoim towarzyszem Raiso, nie widziałam go już z parę dni. Nagle usłyszałam odgłosy zza drzwi i chwile później były otwarte na oścież, twarz oświetliło mi jasne światło. Jakaś postać mężczyzny stała w drzwiach. Nie wiele myśląc puściłam się biegiem do wyjścia , daleko nie pobiegłam nawet jak na moje zdolności to był krótki bieg przed postacią osunęłam się na kolana ciężko oddychając gorset nadal ściskał moje wnętrzności utrudniając mi oddychanie. Postać się pochyliła, moim oczom ukazał się profesor Snape momentalnie stanęło mi serce… byłam w jego sypialni, gdyby nie to że fatalnie się czuję to moje policzki przybrałyby kolor dojrzałego pomidora.
-Co ty bezmyślna dziewucho wyrabiasz?!-Syknął.-Jako opiekun Slytherinu odpowiadam ze ciebie wiec jeśli umrzesz nie mam zamiaru tłumaczyć się twoim krewnym. Rozumiesz?- W dalszym ciągu mówił wrednym tonem.
-Czy mówi pan tak głośno mówić? Mam dobry słuch.
-Kolejny tydzień dla panny Rosselly  i -10punktów dla Slytherinu.- Wstawaj.- Podniósł mnie  jakbym nic nie ważyła.-Dasz rade dojść do stołu ?
-A w tej norze jest jakiś salon ?
-Aż tak bardzo nie możesz się doczekać kolejnych szlabanów ? Pytam się dasz radę dojść czy nie.
-Jeszcze na żadnym nie byłam to nie mogę odpowiedzieć . Oczywiście nie jestem taka słaba.-Puścił mnie zrobiłam parę kroków i bym poleciała gdyby mnie nie złapał szybciej, podniósł mnie i na rękach zaniósł do małego salonu tam posadził mnie na fotelu przy kominku.
-Skrzaty niedługo powinny przynieść coś do zjedzenia.-Jego zjadliwy ton na moment stał się prawie ludzki.-Możesz normalnie oddychać w tym czymś?
-Tak, póki nie biegam i się nie męczę. –Tyle wystarczyło by stanął za mną i silną ręką pochylił mnie do przodu jakby różdżką nie mógł go rozwiązać. Minęła chwila nim go rozwiązał a następnie go odrzucił na łoże.  Jękłam donośnie.-Czy naprawdę musi być aż 5tygodni szlabanów profesorze ?
-Jak tak bardzo chcesz to może być więcej, wyręczysz Pottera w czyszczeniu kociołków i resztę przygłupów.
-Są aż tacy źli?- Parsknął
-Źli? Pottera mają za takiego wspaniałomyślnego, na Gandalfa, za legendę ,panna wszystko wiedząca nie potrafi wysiedzieć na tyłku przez trzy sekundy bez tworzenia w pracowni huraganu od machania łapą, Wesley to najgorszy z Weasley’ów.- Nagle przed nami zmaterializował się skrzat domowy z tacą i jedzeniem.
-Palczatka przyniosła zamówione przez Profesora danie, Palczatka ma jeszcze coś zrobić panie?
-Nie, dziękuje. Wracaj do kuchni.- Do mojego nosa dotarł zapach czegoś pysznie pachnącego, brzuch głośno się odezwał. Snape, uśmiechnął się ironicznie. –Co się gapisz ? Zjadaj.
-A Pan nie je ?
-Zjem w swoim czasie.-Spojrzałam na danie i zobaczyłam tam kurczaka, momentalnie odechciało mi się jeść, lecz obok była sałatka ziemniaki i brokuły. Zjadłam wszystko prócz mięsa.
-A mięso ?-Pokręciłam głową.-Wegetarianka? –Pokiwałam.-Umiesz mówić ?
-Tak.
-W końcu. Trafisz do pokoju ślizgonów?                   
-Myślę że tak.
-Jak się czujesz?
-Grubo.
-Nie o to pytam, zawroty głowy, nudności?
-Nie.
-To wstawaj odprowadzę cię do dormitorium.-Posłusznie wstałam ale potknęłam się o sznurówki glanów i poleciałam na profesora Snape’a.
-Przepraszam.
-Jutro jak będziesz się źle czuła to idź do pani Pomfrey.- doszliśmy do kamiennej ściany.-Krwawy Baron.-Ściana ustąpiła ukazując pokój w kolorach zieleni i srebra.
-Dobranoc profesorze.-powiedziałam z lekkim uśmiechem i znikłam w ciemnym pomieszczeniu.
Światła były już pogaszone jednak ktoś a raczej ktosie były przy kominku, stąpałam cicho aby nikt mnie nie usłyszał. Cicho zbliżyłam się do kanapy a tam…
 Stanęłam jak wryta, jakaś dwójka osób zwyczajnie się pierdoliła przy rzeżącym się jeszcze kominku, miałam już dosyć na dzisiaj, tak to pewnie bym jakoś zareagowała ale marzyłam tylko o ciepłym łóżku i błogim śnie. Gdy byłam przy drzwiach to jednak zaklęciem posłałam średniej wielkości pająka na parkę. Idąc w stronę łóżka słyszałam wrzaski strachu, usnęłam w ubraniach z uśmiechem na bladej twarzy oczekując kolejnego dnia i spotkania się z Agnieszką oraz szlabanem ze Snape'em.
C.D.N
Ehh ja bardzo zaniedbałam opowiadania a najbardziej to ;c
Tyle opowiadań na głowie to chyba za wiele, lecz niech już będą jak są.
Ktoś to czyta jeszcze ?

piątek, 1 listopada 2013

Rozdział szósty



Rozdział szósty

-Czarny Panie, Panie.

-Dobrze PANIE.

-Crucio!- Tym razem też nie zdołałam uniknąć kary.- Szacunek.-Tym zakończył rozmowę ze mną. Czułam  się słabo, nic prawie nie jadłam więc to normalne, że nie miałam na nic siły. Czarny Pan skierował swój biały długi palec na czarny tatuaż i parę chwil później pojawił cię Lucjusz Malfoy w drzwiach. Ukłonił się jak podlizujący służący.

-Panie ?

-Możesz ją zabrać.- Malfoy podźwignął mnie i wyprowadził z Sali.

-Miałaś okazać szacunek.-Syknął mi zimnym tonem.

-Okazałam…- Zaczęłam widzieć czarne plamy przez oczami, nie wiedząc kiedy poleciałam do przodu, zwyczajnie zemdlałam. Organizm nie wytrzymał.

                                                                                      *

Jasno. Jest bardzo jasno. Słońce świeci mi po twarzy.  Łóżko. Jest… takie twarde.

Uchyliłam powieki w małe szparki, zorientowałam się, że leżę w skrzydle szpitalnym. Różdżka leżała na złożonych ubraniach.  Na białej ścianie zegar wskazywał godzinę 11:35 rano.   Chwilę leżałam bez ruchu aż nie pojawiła się w moim zasięgu wzroku szkolna pielęgniarka Pani Pomfrey.

-Oh dziecko powinnaś więcej jeść! Sama skóra i kości! -Zamierzałam się podnieść ale spojrzała się na mnie karcącym wzrokiem.-Nie nawet nie wstawaj! Jesteś jeszcze słaba!

-Ale mam lekcje!- I szlaban na który zaspałam, więcej ich nie chciałam.

-jesteś zwolniona z lekcji do jutra. W takim stanie to daleko nie zajdziesz i nawet nie próbuj! –Podeszła do mnie.-Wypij, dobrze ci zrobi.-Podstawiła mi pod twarz jakiś śmierdzący wywar.-No pij.-Nie chętnie wzięłam jeden łyk który natychmiast wyplułam.-Czego się spodziewałaś soku z dyni ?

-Nie, ale chociażby czegoś… w lepszym smaku…

-Pij do dna.- Niechętnie dopiłam i się skrzywiłam mimowolnie.-Powinnaś się przespać, jak cię wczoraj Hagrid przyniósł z błoń to byłaś blada jak ściana.-Nie ma to jak troskliwy tatuś poco się fatygować jak można porzucić córkę na polanie i mieć na wszystko wyjebane. Poczekałam aż pani Pomfrey zniknie z zasięgu wzroku , gdy tylko znikła chwyciłam różdżkę od razu przebierając się w wczorajsze ubrania. Mając gdzieś jej przestrogę usiadłam wiążąc buty. Powoli wstałam, przed oczami pojawiły mi się mroczki. Chwyciłam się poręczy łóżka i przeczekałam. Czarne plamy zniknęły mi przed oczu po jakiś trzech minutach. Uważając aby nie trafić na pielęgniarkę wymknęłam się ze skrzydła szpitalnego. Była lekcja więc musiałam uważać aby nie natknąć się na żadnego nauczyciela. Szybko przemknęłam się do dormitorium i od razu wpadłam pod prysznic, woda przyjemnie mnie ogrzewała. Po skończonym grzaniu się wyszłam w czarnym puchowym ręczniku. Ubrałam czarną mini spódniczkę z kokardkami w kropki, do tego białą koszulkę bez rękawów a na to gorset w kropki. Na nagi oczywiście obowiązkowo czarne glany . Ostrożnie wymknęłam się z dormitorium. Zamierzałam iść na wierze astronomiczną by tam pozostać i przemyśleć parę spraw. Niestety ja jak to ja zamyślona nie zauważyłam otwierających się z impetem drzwi. Miałam nadzieję, że nie jest to ta sala o której myślałam. Jednak nadzieja pozostaje nadzieją.  Wylądowałam boleśnie tyłkiem na kamiennej podłodze, przed oczami zatańczyły mi mroczki był to efekt nie słuchania szkolnej pielęgniarki. Po odzyskaniu ostrości widzenia , zobaczyłam profesora Snape’a stał przede mną z założonymi rękoma na piersi.

-Czy czasem nie miałaś leżeć w skrzydle ?

-Lepiej się już czuje.

-Tak? W takim razie nie zapomnij o dzisiejszym szlabanie.- Powoli wstałam ale ciemne plamy powróciły. Zachwiałam się i gdyby nie Snape to bym zderzyła się z podłogą.-Jadłaś cokolwiek dzisiaj ?

-Nieee…- Czułam jak mdleje usłyszałam jak Snape klnie. Chyba podniósł mnie i gdzieś zaniósł.

                                                                                        *

Było mi zimno i na przemian gorąco.

Budziłam się, czułam się okropnie, słabo, tak jakby coś mnie przejechało.

Otworzyłam oczy było ciemno, okien nie widziałam czyli nie byłam w skrzydle szpitalnym więc musiałam być gdzieś w lochach. Przykryta byłam jakimś kocem leżałam na sporej wielkości łóżku.  Różdżki nie było przy mnie nie wyczuwałam jej. Nie miałam zielonego pojęcia gdzie jestem i jak tu trafiłam. Zeszłam z łóżka , i zaświeciłam sobie zwykłym lumos . Drzwi były naprzeciw łóżka o ironio zamknięte.

-Alohomora.- Nic, kopłam je i pociągłam też nic zamknięte  na cztery spusty.  Zrezygnowana wróciłam na łóżko po około godzinie drzwi otworzyły się wpuszczając światło które oświetliło część pokoju.

C.D.N

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Rozdział Piąty



   Bolało mnie całe ciało, nie wiedziałam co się ze mną działo, ostatnie co pamiętam to chory śmiech tej obłąkanej stukniętej baby. Leżałam na jakimś miękkim łóżku… CHWILA łóżko?! Momentalnie jak oparzona otworzyłam prędko oczy i usiadłam. W pomieszczeniu panowały egipskie ciemności, nic nie widziałam, mojej różdżki nigdzie nie było, spanikowałam bez niej byłam tak bezbronna jak Mugolskie kobiety gdy malują paznokcie.  Nagle otworzyły się drzwi, światło za nimi oświetliło moją twarz, przez próg przeszedł długowłosy tleniony mężczyzna. Podszedł do barierki łoża i patrzył się na mnie tymi szarymi oczami. Spojrzałam się na niego ostrym wzrokiem. 

-Kim ty do jasnej cholery jesteś i gdzie jest moja różdżka ?

-Wygląda na to, że twoim ojcem.-Skrzywił się, spokojnie dziadu, mnie też się to nie podoba.

-A masz jakiś dowód ?

-Ciebie. -Przychłam.

-A ta twoja żonka wie, że się puściłeś ?

-NIE i się NIE dowie.-Wysyczał.

-Ta rozumiem, mam nie istnieć i tak dalej, to pozwól, że sobie pójdę tylko oddaj mi różdżkę.-Powiedziałam suchym tonem. Też mi coś ojciec od siedmiu boleści. 

-Ma ją Czarny Pan, ruszaj się wzywa cię.

-Czy ja wyglądam na służącą co się dzwoneczkiem wzywa, bo nie wydaje mi się. Skoro ją ma to niech mi ją odda.

-Dla twojego dobra radzę ci być posłuszna i nie dyskutować z nim jeśli chcesz przeżyć do rana.-Warknął. Wyszczerzyłam się i zasalutowałam mu.  –Bez tego kretyńskiego uśmiechu.

-Sztywniak.- Burkłam.

 Znudzona szłam za nim rozglądając się naokoło, wystrój bogato urządzony aż mdli, tyle zdobień i innych niepotrzebnych elementów rozmyślałam o wystroju aż wpadłam na ojczulka , jak to brzmi, nigdy nie miałam ojca i było mi z tym dobrze a teraz przez moją ciekawość jestem tu uwięziona z tym sztywniakiem. –Sorry.-Mrukłam.

-Kiedy ostatnio coś jadłaś ?

-A ile tu jestem ?- Co go to interesuje ?

-Dwa dni, leżałaś jak zabita.

-Jeszcze żyję i mam się dobrze.  No to ostatnim razem coś chyba trzy dni temu małą sałatkę owocową.

-Musisz się normalnie odżywiać bo wpadniesz w Mugolską chorobę anoreksje.

-A co cię to interesuje ?-Warkłam.

-Bądź co bądź jesteś moim… dzieckiem.

-Poprawka, jestem wpadką która gdybyś myślał głową a nie dolną częścią ciała to byś nie miał tego problemu.-Wiedziałam, że tak było, byłam tylko przypadkiem którego nigdy nie powinno być.- To idziemy do tego dziada ?

-Wyrażaj się z szacunkiem bo z takim słownictwem możesz nie dożyć kolacji.-Prychłam.

Dalej już szliśmy w milczeniu aż dotarliśmy do wielkich drzwi w które zastukał, odpowiedziało mu zimne proszę. Popchnął mnie i szepnął ukłoń się. Weszłam i ukłoniłam się przesadnie i uśmiechnęłam irytująco w stronę mężczyzny o nienaturalnie bladej cerze, czarnych oczach z przebłyskami szkarłatu i twarzy bez nosa. Siedział na kamiennym tronie, szkoda, że nie od kibla. Obok mnie pojawił się Malfoy, dłonią popchnął mnie tak, że prawie orła wyrznęłam, odwróciłam się w kierunku ojca, zmrużyłam groźnie oczy.

-Nie dotykaj mnie.-Wycedziłam, łysa pała się w milczeniu przyglądała.

-Widzę Lucjuszu, że nie panujesz nad swoją córką.-zakpił.

-Panie, wybacz, to się nie powtórzy…

-JA NIE jestem JEGO córką!!!- Krzykłam.

-Nie ładnie.-W jego pajęczych dłoniach przesuwała się moja różdżka.- Tego szukałaś ?-Pomachał mi moją własnością a swoją wycelował we mnie.-To cię nauczy pokory. Crucio!- Zaklęcie leciało ku mnie gdy machłam dłonią , odparłam jego zaklęcie z trudnością.

-Czy ciebie powaliło ?!- Wrzasłam do mordy węża.  Przez chwilę patrzył się na nie tak jak by coś ważnego postanawiał.

-Gdy by nie to, że będziesz mi potrzebna to bym cię zabił. Lucjuszu nie wypadałoby może nauczyć swojego potomka pokory?

-Tak Panie, wybacz.

-Lizus się znalazł.

-Zoey!

-Możesz odejść, ale ty zostań.- Zwrócił się do mnie, gdy Lucjusz zamknął za sobą drzwi to Czarny Pan skinął na mnie dłonią bym podeszła bliżej.

-Co jaśnie pan sobie życzy ?-Zapytałam ironicznym tonem.

-Masz  zwracać się do mnie z szacunkiem ! Zrozumiałaś ?!

-Jasne, jak słońce.

-Jak to możliwe, że potrafisz odeprzeć moje zaklęcie bez użycia jej ?-Znowu zamachał mi moją różdżką .

-Normalnie, przez wiele lat interesowałam się czarną magią i tak rozwinęły się we mnie zdolności .

-Zdumiewające.-Mruknął bardziej do siebie niż do mnie. Jego oczy zabłysły przez sekundę szkarłatem .

-I co związku z tym faktem ?-Stałam w miejscu a on okrążył mnie do o koła i stanął przede mną.

-Zaczniesz szkolić swoją moc.-A od czego jestem w Hogwardzie ?

-To oddasz mi różdżkę ?

-Crucio!-Syknął. Teraz nie zdążyłam się obronić, leżałam na podłodze i skręcałam się z bólu, krzycząc. Po jakieś chwili dla mnie wieczności przestał. Dalej leżałam i oddychałam ciężko, podłoga była kojąco zimna, podniosłam się lecz za szybko bo pojawiły mi się mroczki przed oczami, i padłam na kolana, czułam się jak po mocnej imprezie. Po paru minutach jak odzyskałam ostrość widzenia wstałam na nogi i spojrzałam się na Voldemorta.

-To jak się mam się do ciebie zwracać ?-Zapytałam ,może jestem jakaś chora psychicznie ale nie trzęsłam portkami na jego widok a wręcz przeciwnie fascynował mnie.

C.D.N
Kolejne rozdziały będą dłuższe i ciekawsze.

Pozdrawiam czytających to opowiadanie, YuukieChan :*